6 lutego 1958 "Czerwone Diabły" wracały z Belgradu do Manchesteru jako
półfinalista Pucharu Europy. Na pokładzie samolotu panowała miła
atmosfera. Zawodnicy grali w karty, rozmawiali o piłce nożnej, czytali
różnorodne książki i czasopisma. Nikt nie odczuwał lęku i niepokoju
przed tym, że może coś się wydarzyć. Niektóre osoby nawet spały, by
odpocząć po wyczerpującym meczu w stolicy Serbii. Samolot zatrzymał się w
Monachium, by uzupełnić paliwa.
Po zatankowaniu, piloci James Thain i Kenneth Rayment otrzymali zgodę na
wyruszenie w podróż do Manchesteru. Przy starcie zauważyli oni jednak
niesprawną pracę silników, przerwali lot i powrócili na miejsce
startowe.
"Ken otworzył przepustnice, która znajdowała się między nami i kiedy
była ona w pełni otworzona, klepnąłem go w ramię. Ken odsunął rękę,
wtedy krzyknąłem 'Cała naprzód!'. Silniki zaczęły głośniej pracować,
samolot przyspieszał, aż nagle poczułem ból w dłoni, kiedy Ken zamknął
przepustnice i krzyknął 'Przerwać start!'".
"Przez większą część lotu z Belgradu do Monachium graliśmy w karty i
pamiętam, że gdy wyszliśmy z samolotu myśleliśmy o tym, jak było zimno.
Mieliśmy jedną próbę startu, ale nie oderwaliśmy się od ziemi.
Przypuszczam, że kilka osób na pokładzie obawiało się o swoje życie" -
wspomina Bill Foulkes.
Niektórzy zawodnicy przeczuwali, że nie dolecą tego popołudnia do domu.
Duncan Edwards wysłał telegram do rodzinnego domu pisząc o problemach z
wyruszeniem do Manchesteru.
"Wróciliśmy na swoje miejsca, lecz tym razem nie zajmowaliśmy się
kartami. Włożyłem ręce do kieszeni swojej marynarki i czekałem na start.
Siedziałem na środku samolotu, przy oknie. Ken Morgans znajdował się po
mojej prawej stronie. David Pegg i Albert Scanlon siedzieli na
miejscach przed nami. Za nami natomiast byli Matt Busby i Bert Whalley.
Pamiętam doskonale, że Mark Jones, Tommy Taylor, Duncan Edwards i Eddie
Colman udali się na sam koniec pomieszczenia".
"David Pegg wstał i poszedł na tył samolotu mówiąc: 'Nie podoba mi się
tu, jest niebezpiecznie'. Zrobił to również Frank Swift twierdząc, że
tam jest najbardziej bezpiecznie. Po drugiej stronie znajdowali się Ray
Wood i Jackie Blanchflower. A także Roger Byrne, Billy Whelan i Dennis
Viollet, pomiędzy nimi było kilka wolnych siedzeń".
Po otrzymaniu zgody po raz drugi, pojawił się kolejny problem. Tym razem
było to zbyt duże ciśnienie paliwa w silniku numer 1. W końcu i ta
próba startu została przerwana. Po długiej dyskusji, piloci
zadecydowali, że trzeci raz spróbują wzbić się w powietrze. Tym razem
otwierali przepustnice wolniej, tak, by wyeliminować problem nagłego
wzrostu ciśnienia w silnikach. Podczas tych prób, intensywnie padał
śnieg, który nie ułatwiał zadania pilotom samolotu British European
Airways 609.
Kilka minut po 16.00 samolot podszedł do trzeciej próby startu. Powoli
zwiększała się szybkość, jednocześnie wzrastało ciśnienie w silnikach.
Po chwili pilotom udało się unieść dziób turbośmigłowca. Przy większej
prędkości maszyna odmówiła posłuszeństwa. Samolot zwalniał, wzbicie się w
powietrze nie wchodziło w grę, zatrzymanie maszyny również.
"Spojrzałem na wskaźnik lotu i zobaczyłem na nim prędkość 105 węzłów.
Następnie liczba ta wzrosła do 117. Prędkość jednak zaczęła maleć,
najpierw było 112, potem 105... Ken krzyknął: 'Jezu Chryste, to nam się
nie uda!'. Oderwałem wzrok od sterów i wyjrzałem zza szyb. Zobaczyłem
sporą ilość śniegu, dom i drzewo stojące obok niego" - relacjonuje
kapitan James Thain.
Wiele osób przebywających w środku samolotu przeczuwało, że zdarzy się
coś strasznego. Jednym z nich był Bill Foulkes: "Zza okien było widać
dużo śniegu oraz błota. Przy próbie startu towarzyszył nam ogromny
hałas. Coś podobnego do tego, gdy samochód jedzie po równej drodze, a
następnie z niej wypada i porusza się po różnych dołach".
Samolot wypadł z pasa, przerwał barierkę okalającą lotnisko, przeciął
pobliską drogę i uderzył w domostwo oraz pobliskie drzewo. Część wraku
zatrzymała się dopiero po dziewięćdziesięciu metrach uderzając w garaż i
jednocześnie wzniecając płomienie.
"Wyszedłem z płonącego wraku tak szybko, jak tylko mogłem. Po prostu
biegłem i biegłem, przed siebie. Odwróciłem się i doszedłem do wniosku,
że samolot nie eksploduje i wróciłem na miejsce zdarzenia. W oddali
widziałem część ogona samolotu, który płonął. Na początku ujrzałem
Rogera Byrne przypiętego do swojego miejsca. Bobby Charlton leżał na
innym miejscu. Następnie wspólnie z Harrym Greggem oceniliśmy sytuację i
staraliśmy się pomóc".
Dwaj koledzy z drużyny pomagali innych ludziom. Ciężko ranny Matt Busby
został wyniesiony na noszach. Bobby Charlton podszedł do Gregga i
Foulkesa wspólnie udając się do mini-busa. Anglik usiadł na przednich
siedzeniach tuż obok Dennisa Violleta. Zabrano ich do szpitala w
Monachium.
"Weszliśmy do szpitala, ujrzeliśmy Matta Busby'ego w namiocie tlenowym.
Duncan Edwards wydawał się być poważnie ranny. Bobby Charlton miał
zabandażowaną głowę, Jackie Blanchflower był opatrywany, dokładnie jego
ramię, które poprzedniego dnia zostało opatrzone przez Gregga śniegiem.
Albert Scanlon leżał z zamkniętymi oczami, doznał złamania czaszki.
Dennis Viollet miał obrażenia głowy i twarzy. Ray Wood doznał
wstrząśnienia mózgu. Ken Morgans i Johnny Berry leżeli w swoich łózkach"
- relacjonuje Foulkes oraz Gregg.
"W innym pomieszczeniu natknęliśmy się na Franka Taylora, był
dziennikarzem i zapytał nas, czy nie chcielibyśmy wybrać się na piwo.
Podobnie jak my, nie zdawał sobie z konsekwencji tej katastrofy.
Mieliśmy zamiar opuścić szpital. Zapytałem pielęgniarkę, gdzie znajdują
się pozostali ranni. Zdawała się być zaskoczona, więc zapytałem drugi
raz. Otrzymałem odpowiedź: 'Inni? Nie ma innych. Wszyscy są tutaj'.
Dopiero wtedy poczuliśmy grozę tego, co wydarzyło się w Monachium".
Roger Byrne, Geoff Bent, Mark Jones, David Pegg, Liam Whelan, Eddie
Colman i Tommy Taylor zginęli na miejscu. Sekretarz klubu Walter
Crickmer również umarł, podobnie jak trenerzy - Tom Curry i Bert
Whalley.
Duncan Edwards i Johnny Berry byli w krytycznym stanie i walczyli o
swoje życie w szpitalu. Matt Busby doznał rozległych obrażeń, jednak z
każdym dniem jego zdrowie ulegało znacznej poprawie.
Odeszło ośmiu dziennikarzy sportowych - Alf Clarke, Don Davies, George
Follows, Tom Jackson, Archie Ledbrooke, Henry Rose, Eric Thompson i
Frank Swift. Śmierć poniósł również steward Tom Cable, a także agent
biura podróży Bela Miklos. Nie przeżył Willie Satinoff - kibic,
właściciel toru wyścigowego, bliski przyjaciel Matta Busby'ego.
Duncan Edwards, Matt Busby, Johnny Berry i kapitan Kenneth Rayment - z
tej czwórki, która dzielnie walczyła o życie, przeżyli tylko dwaj.
Edwards i Rayment przegrali walkę z życiem w szpitalu, Duncan po
piętnastu dniach, kapitan Kenneth po trzech tygodniach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz