6 luty 1958 rok to najczarniejszy dzień w historii Manchesteru
United. Dzień, który postawił nad przyszłością klubu ogromny znak
zapytania. Znak ten został jednak szybko rozwiany przez tych, którzy
przeżyli w katastrofie i mimo straty większości kolegów z drużyny, a
także znajomych z poza klubu, odbudowali drużynę na zgliszczach wielkiej
tragedii.
"Czerwone Diabły" wracały z Belgradu do Manchesteru jako półfinalista
Pucharu Europy. Wśród zawodników panowała bardzo miła atmosfera. Grano w
karty, czytano książki i czasopisma. Rozmawiano także o najbliższych
spotkaniach czekających ekipę z Old Trafford. Wtedy nikt się nie
spodziewał, że tego dnia może wydarzyć się coś złego.
Po zatankowaniu w Monachium, piloci James Thain i Kenneth Rayment
otrzymali zgodę na wyruszenie w podróż do Manchesteru. Podczas pierwszej
próby wykryli jednak niezgodność w pracy silnika i przerwali lot
powracając na miejsce pasa startowego. Podczas drugiej próby ponownie
wystąpił problem, tym razem ze zbyt wysokim ciśnieniem w silniku numer
1. Kilka minut po godzinie 16 piloci podeszli do trzeciej próby startu.
Zakończyła się ona tragedią. Samolot wypadł z pasa, przerwał barierkę
okalającą lotnisko, przeciął pobliską drogę i uderzył w domostwo oraz
pobliskie drzewo.
Byli ci, którzy zginęli na miejscu. Byli także ci, którzy wyszli z wraku
o własnych siłach. Wśród nich był bramkarz, Harry Gregg. Mimo
ostrzeżeń, że samolot w każdym momencie może wybuchnąć, Irlandczyk
myślał tylko o tym, jak pomóc pozostałym poszkodowanym. Natychmiast
wziął się za ratowanie innych. Wykazał się niesamowitym bohaterstwem i
odwagą.
"Nikt nie krzyczał. Najpierw zrobiło się ciemno, a następnie
nienaturalnie jasno. Pojawiły się iskry i głuchy odgłos uderzenia. Nie
da się tego opisać. W końcu zapadła ciemność. Myślałem, że umarłem. Gdy w
końcu doszedłem do siebie, zacząłem się czołgać w kierunku wyjścia.
Zobaczyłem, że zniknął cały tył samolotu. Myślałem, że tylko ja
wyszedłem cało z tego wypadku. Usłyszałem wtedy krzyk: 'Uciekaj durniu!
Zaraz wybuchnie!'".
"Usłyszałem także krzycz dziecka i krzyknąłem, że w środku są ludzie.
Uratowałem je i powróciłem do miejsca, gdzie było pełno gruzu.
Zauważyłem tam także jego matkę, która znajdowała się w bardzo złym
stanie. Poprzez kopnięcie zrobiłem dziurę w kadłubie i wypchnąłem ją
przez nie".
"Próbowałem także wyciągnąć Alberta Scanlona. Robiłem wszystko co w mojej mocy, ale jego noga była uwięziona i nie dałem rady".
"Na tyłach samolotu odnalazłem nieprzytomnych, leżących na ziemi
Bobby'ego Charltona i Denisa Violleta. Myślałem, że nie żyją, ale mimo
wszystko wyciągnąłem ich na sporą odległość od wraku, który nadał
płonął. Zauważyłem przytomnego trenera Matta Busby'ego. Miał ranę za
prawym uchem, a jego kostka była przekręcona o 180 stopni. Podłożyłem mu
coś pod głowę i opuściłem".
"Pomogłem także Jackiemu (Jackie Blanchflower, przyp. red.). Jego ramię
wyglądało bardzo źle, krwawiło. Zrobiłem z mojego krawatu prowizoryczną
opaskę uciskową. Dostrzegłem stojących w oddali Denisa i Bobby'ego.
Doznałem ogromnej ulgi spowodowanej tym, że żyją".
Gregg popisał się prawdziwym bohaterstwem i ogromnym altruizmem
pomagając innym, nie zważając na siebie. Mimo że należał do "Busby
Babes" dosyć krótko, po tym jak Matt Busby ściągnął go za rekordową sumę
23 tysięcy funtów w 1957 roku, czuł się zobowiązany pomóc kolegom z
drużyny.
Harry nie podłamał się i mimo tragicznych przeżyć powrócił na boisko
trzynaście dni potem na mecz z Sheffield Wednesday w Pucharze Anglii.
Był jednym z nielicznych, którzy po katastrofie w Monachium dalej
stanowili trzon zespołu "Czerwonych Diabłów". Po trzech miesiącach od
tragicznego zdarzenia wraz z pozostałymi kolegami dotarł do finału
Pucharu Anglii, gdzie jednak Manchester United przegrał z Boltonem 2-0.
W następnych latach jego kariera nie była już tak kolorowa. Doznawał
wiele urazów, które uniemożliwiały mu regularną grę. W 1966 roku
zakończył przygodę na Old Trafford przechodząc do Stoke City jako
grający trener. Tam rozegrał zaledwie dwa spotkania i postanowił zostać
menadżerem. Trenował takie kluby jak Shrewsbury Town, Swansea City i
Crewe Alexandra. W 1978 roku powrócił na Old Trafford jako trener
bramkarzy. Jego przygoda zakończyła się wraz z objęciem stanowiska
szkoleniowca "Czerwonych Diabłów" przez Rona Atkinsona.
George Best w swojej autobiografii tak wspominał Gregga z tamtych
czasów: "Dla wszystkich kochających piłkę dzieciaków w Belfaście Harry
był bohaterem i możliwość czyszczenia mu butów, kiedy przybyłem do
United, stanowiła prawdziwy zaszczyt. Był on wysokim mężczyzną i
najodważniejszym bramkarzem, jakiego kiedykolwiek widziałem, a możecie
mi wierzyć, że w tamtych czasach granie w bramce wymagało prawdziwej
odwagi".
W minionym roku, 15 maja, miało miejsce pożegnalne spotkanie Harry'ego
Gregga. "Czerwone Diabły" mimo że 48 godzin wcześniej w nieszczęśliwy
sposób straciły mistrzowski tytuł na rzecz Manchesteru City, przybyły do
Irlandii by oddać hołd bohaterskim czynom i niesamowitej karierze
Gregga. Manchester United na oczach 79-letniego bohatera pokonał zespół
Irish League Select XI 4-1. Obecnie były bramkarz ekipy z Old Trafford
wiedzie spokojne życie w Coleraine, miasteczku znajdującym się w
Irlandii Północnej.
"Odwaga to jedno, ale to, co pokazał Harry Gregg, było czymś więcej niż odwagą" - George Best.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz